Nie dalej jak rok temu popełniłem mały felieton na podobny temat. Próbowałem przekonać Was, jak i samego siebie, że pójście na wybory samorządowe miało sens w kontekście defetystycznych nastrojów po stronie opozycji. W wieczór wyborczy uczucia miałem jednak mieszane. Z jednej strony Warszawa obroniła się przed PiS-em, z drugiej strony partia rządząca zdobyła kolejne przyczółki w samorządach. Potem w maju cieszyło mnie zjednoczenie opozycji, lecz rozczarował mnie jej wynik w wyborach. Później już wszystko się posypało i dopiero od niedawna przegrupowana opozycja zaczęła na nowo zbierać siły. Te wysiłki przypominają jednak spieszenie się na pociąg, na który i tak się nie zdąży. Czy aby na pewno?
Łobuziak Kosiniak-Kamysz
Mogłoby się zdawać, że wybory europejskie były ostatecznym tryumfem rządzących. Partia wspięła się na piedestał 45%, z której żadna siła jej już nie strąci. Opozycja porozchodziła się do domów, wyborcy powtarzali między sobą tylko „po co głosować na lewicę?”, „po co głosować na PO, Schetyna nie lepszy od Kaczyńskiego”. Kosiniak-Kamysz, lider ludowców, stłukł wazon w salonie i uciekł. Liderzy lewicy, Biedroń, Zandberg i Czarzasty postanowili jednak wziąć miotełkę i dać przykład innym jak można skleić coś pozornie niemożliwego. Zjednoczenie Lewicy dało pewną nadzieję, nawet Grzegorz Schetyna dorzucił swój kamyczek namaszczając Małgorzatę Kidawę-Błońską na przyszłą premierkę ewentualnego rządu KO-Lewica-PSL. Czy to możliwy scenariusz? Czy to się może udać? Uważam, że to zastanawianie się nad tym i czynienie z tego warunku pójścia na wybory nie ma sensu. To dokładnie jak pójście na imprezę – może będzie fajnie, może nie, ale trzeba pójść i samemu się przekonać. W tym wypadku, trzeba pójść 13 października do urn i zagłosować na opozycję.
W poszukiwaniu straconej okazji
Wydarzenia ostatnich czterech lat, m.in. przejęcie sądownictwa, publicznych mediów, utarczki z Unią Europejską, pozwoliły na wykucie się narracji o „momencie dziejowym”. Wiele osób z trochę starszego pokolenia porównuje nadchodzące wybory do wyborów z czerwca 1989, w których „Solidarność” odsunęła komunistów od władzy. 30. rocznica tych wydarzeń przypadająca w tym roku pozwala na zgrabne budowanie i pielęgnowanie takiej paraleli. To prawda, że obecna władza jest bardzo niedemokratyczna i zapewne gdybyśmy nie byli w Unii, to mogłaby okazać się nawet gorsza od tej dawno minionej. Jednak zagłębianie się w tego rodzaju porównaniach w 2019 roku nie ma, moim zdaniem, większego sensu. Rozumiem potrzebę starszego pokolenia nadrobienia szansy na uczestniczenie w przełomowym momencie. To jest jak najbardziej okej. Ale rzeczywistość jest inna.
My a wolność
My, młodzi ludzie, powinniśmy pójść zagłosować nie po to, by potem to miło wspominać za ileś lat. My, młodzi ludzie powinniśmy zagłosować, bo chcemy wolności współczesnej, wolności kochania, wolności w internecie, wolności bez granic. Czy jak PiS zdobędzie większość konstytucyjną będziemy to mieli? Nie sądzę. W końcu, jak powiedział wicepremier Jarosław Gowin, „jesteśmy w połowie drogi do dobrej zmiany”. Za taką zmianę ja panu premierowi podziękuję 13 października kartą wyborczą. Podziękujmy mu razem.
Suivre les commentaires : |